Translate

sobota, 11 października 2014

"Jestem normalnym facetem"

Sierpniowy wywiad z Ireneuszem Czopem :) Zapraszam do czytania.

O pracy na planie serialu "Komisarz Alex", powrocie Ryszarda Puchały, a także o popularności, planach na przyszłość mówi Ireneusz Czop, aktor Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi. 

Spotykamy się na planie serialu "Komisarz Alex". Tymczasem mówiono, że Ryszard Puchała nie wróci już ze stażu w Stanach Zjednoczonych. Powrót granego przez Pana bohatera to miłe zaskoczenie dla fanów?
Mam nadzieję, że fani czekają na mój powrót...

Na forach internetowych niektórzy przekonywali, że pożegnał się Pan z tym popularnym serialem nagrywanym w Łodzi...
 Jest dużo nadinterpretacji. Fajnie jednak, że jest takie zainteresowanie graną przeze mnie postacią. Moje zniknięcie z serialu było zaplanowane. Pojechałem na pięć odcinków do USA i wracam...

Ryszard Puchała to jeden z ulubionych przez widzów bohaterów, oczywiście nie licząc Aleksa? 
Z psem trudno wygrać! Myślę, że parę elementów decyduje o tym, że widzowie polubili Puchałę. Przede wszystkim to ciepły facet. Poza pracą ma swój świat - Klaudusię, dzieciaki. Nie wstydzi się być pantoflarzem. Rysiek jest prawdziwy. Nie wstydzi się miłości do swojej kobiety, z którą żyje na co dzień, dzieci. A w robocie stara się być jak najbardziej rzetelny.

Puchała zmienił się po powrocie zza oceanu? 
Psychicznie nie, ale na pewno czegoś się nauczył. Będzie starał się wykorzystać nowe metody pomocne w szukaniu przestępców. Natomiast jeśli chodzi o stronę emocjonalną, to powrót bardzo go ucieszył. Ta rozłąka powodowała wielką tęsknotę. I za Klaudusią, dzieciakami, ale też za kolegami z komendy.

Ale jeśli weźmiemy Ryszarda z pierwszych odcinków "Komisarza Aleksa" i porównamy z tym, który pojawia się w ostatnim sezonie, to zauważymy, że to już trochę inny człowiek, nie taki fajdłapowaty facet?
 Na pewno. Myślę, że dużo uczy się przy tych młodych wilkach. Nie mam tu na myśli psa, ale jego szefów. Najpierw przy Kubie Wesołowskim, potem Antku Pawlickim. Na pewno bardzo mocno oddziaływuje na niego Lucyna, czyli Magda Walach. To chyba naturalna kolej rzeczy. Nie zostajemy w miejscu, zmieniamy się. Tak jak w życiu. Czas leci, mamy inną optykę. Pewne rzeczy chcielibyśmy zmienić, poprawić. Jakoś dojrzewamy w czasie.

 Lubi Pan Puchałę?
 Lubię, choć czasem nie jest łatwo. Wszyscy się śmieją, że ta rola jest przeciw moim warunkom. Nie wiem jednak o co dokładnie im chodzi. Czy o to, że nie jestem fajdłapą czy to, że jestem pantoflarzem...

Pana kariera nabrała wielkiego przyspieszenia. W ostatnim czasie jest Pan uważany za jednego z najlepszych i najpopularniejszych polskich aktorów. 
Miło mi to słyszeć. Pracuję cały czas nad tym, żeby tak rzeczywiście było. Aktorstwo to najczęściej łut szczęścia. Trzeba pracować, robić swoje - jak najuczciwiej się umie. Przez całe lata byłem absolutnie oddany teatrowi. Nie miałem nawet czasu na to, by próbować szczęścia na ekranie telewizora czy kin. Ostatnimi laty zdarzyło się, że paru reżyserów sięgnęło po mnie. Również ze względu na teatr, ale i dokonania telewizyjne. Okazało się to takim strzałem w dziesiątkę.

Miniony rok był niesamowity w Pana karierze. To efekt "Pokłosia"?
 "Pokłosie" było na pewno milowym krokiem w mojej karierze w sensie kinowym. Dzięki temu filmowi wszedłem do tej pierwszej ligi, zacząłem grać duże role i w ważnych tematach. Obecny moment jest po prostu wypadkową tego, co robiłem wcześniej. Wtedy też miałem sporo ważnych ról. Ale może był potrzebny taki, a nie inny reflektor. Jestem bardzo wdzięczny Władysławowi Pasikowskiemu, który wypatrzył mnie jako jeden z pierwszych. Tuż po studiach zagrałem u niego w "Słodko--gorzkim". Zagrałem też w jego serialu "Glina". Dlaczego teraz? Może inaczej dojrzewam? Dla aktora ważne jest pewnego rodzaju wewnętrzne połączenie - psychiki z doświadczeniem i jego biologią.

Jest Pan ulubionym aktorem Władysława Pasikowskiego?
 Oby tak było!

 Zagrał Pan u tego reżysera w "Jacku Strongu", a przede wszystkim "Pokłosiu". Nie odnosi Pan wrażenia, że "Pokłosie" nie zostało właściwie docenione?
 Nie oczekuję, że moje wyobrażenia o danym dziele będą przyjmowane tak, jakie ja mam o nim wewnętrzne poczucie. Myślę, że za kilka lat do każdej roboty będzie inny stosunek. Wtedy nastąpi prawdziwa weryfikacja. Kiedy ta polityczna piana wokół "Pokłosia" minęła, ludzie zaczęli pisać i mówić o filmie, problemie. Zaczął się dialog. To mnie bardzo cieszy. Tym bardziej że sprzedawalność DVD jest bardzo wysoka. Praca z Władysławem Pasiko-wskim bardzo dużo daje. Ale chciałbym powiedzieć, że moja praca w kinie nie byłaby na tym poziomie, gdyby nie Mariusz Grzegorek. Albo też gdyby nie było Jana Jakuba Kolskiego, czy też gdybym nie spędził kilku dni na planie u Agnieszki Holland. Chciałbym mówić o wielu nazwiskach. Na mojej drodze spotkałem fantastycznych ludzi. Pomagali mi od strony zawodowej, ale i prywatnej. To musiało kiedyś zaowocować.

Gra Pan też w wielu serialach, nie tylko w "Komisarzu Aleksie". Jest ich coraz więcej... 
Już wcześniej wiele grałem w serialach. Choćby ponad dwa lata w "Samym życiu". Grałem w "Pierwszej miłości", "Kopciuszku" czy łódzkim serialu "Sprawa na dziś". Występowałem w "Wojnie i miłości", "Na Wspólnej" "Plebanii". Teraz gram w "Na dobre i na złe", "Lekarzach". Trudno mi jednak mówić o mojej drodze zawodowej.

 Możemy Pana dalej oglądać na deskach Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi?
 Jestem w tym teatrze. Na początku roku mieliśmy premierę "Iwony księżniczki Burgunda". Mam dobry układ z teatrem. Udaje nam się skoordynować pracę w teatrze z innymi zajęciami. Nie chciałbym rezygnować z teatru. Jestem teraz w trzech tytułach będących na afiszach Teatru im. Stefana Jaracza. To nie jest mało. Jest OK.

 Można powiedzieć, że jest Pan dziś najpopularniejszym, najbardziej rozpoznawalnym łódzkim aktorem?
 Cieszę się, że pani tak mówi. Spotykałem się przed laty z Leonem Niemczykiem, Janem Machulskim i wieloma innymi aktorami związanymi z Łodzią. To oni byli bardzo popularni. Gdy się popatrzy na nazwiska ludzi, którzy występowali na deskach łódzkich teatrów, to widzimy samych wielkich artystów. W tej chwili, gdy myślę o łódzkich aktorach, to mogę powiedzieć, że są świetnymi artystami, znakomitymi rzemieślnikami. Mamy Mariusza Jakusa, Bronka Wrocławskiego... tak właściwie powinienem zacząć od A i nie kończyć na Z.

 Wykłada Pan w łódzkiej Szkole Filmowej. Studenci mówią do Pana "panie profesorze"?
 Mówią, ale nie poczuwam się do tego tytułu. Wolę, gdy zwracają się do mnie "Panie Irku". Cała reszta w kwestii szacunku niech będzie zbudowana robotą. Już kilka lat uczę w szkole. Będę opiekował się pierwszym rokiem i tych młodych ludzi prowadził przez całe studia. Mam nadzieję, że moje pomysły zostaną zrealizowane i okażą się skuteczne, żeby po szkole mieli świadomość tego, co robi się w tym zawodzie i szczęście, żeby łapać pracę.

Gdy Pan patrzy na swoich studentów, to zazdrości im czy współczuje?
 Każdy czas jest inny. Kiedy porównuję w szczegółach różne rzeczy, to jedne są katastrofalne, inne fenomenalne. Natomiast dziś o tę pracę walczy się inaczej. Przed laty na pierwszym miejscu był teatr. Aktor po szkole szukał miejsca w teatrze. Seriali nie było, w telewizji dwa programy. Monopol miała Warszawa. Te raz tak nie jest. Każdy człowiek, kończący szkołę, może znaleźć pracę w każdym mieście. Może zawalczyć o każdą dużą rolę w teatrze, filmie, serialu. Natomiast konkurencja jest wręcz dzika. Nie zawsze rządzi się kryteriami zawodowymi.

Odczuł już Pan cenę popularności?
 Każdy to odczuwa. Ja mam wrażenie, że jestem normalnym facetem. Moi sąsiedzi, gdyby nie wiedzieli, że jestem aktorem, pomyśleliby, że jestem gościem z technikum czy nie wiadomo skąd. Gościem, który chodzi w " krótkich gatkach" po ogrodzie, sprząta, coś przywierci, odwierci, wygłupia się z dzieciakami. Wypije piwo i czasem na coś siarczyście zaklnie. Może to mnie broni przed jakimś zwariowanym światem, który powoduje, że jako aktorzy pulsujemy za bardzo. Wibrujemy blichtrem, czerwonymi dywanami i kolorowymi pismami.

 W kwietniu miała miejsce premiera komedii kryminalnej "Kochanie, chyba cię zabiłem". Gra Pan w niej groźnego policjanta...
 Raczej śmiesznego. Razem z Arkiem Jakubikiem stworzyliśmy parę wariatów - policjantów, którzy leczą się nawzajem z różnych fobii i dojrzewają w przyjaźni. To była bardzo fajna przygoda.

 I znów grał Pan policjanta... 
Nawet któryś z reżyserów zapytał się czy przypadkiem nie minąłem się z powołaniem i nie powinienem zostać żołnierzem lub policjantem. Mam w sobie rodzaj surowości, ale i rozwibrowania emocjonalnego, stąd te mundurowe postacie bardzo mi leżą.

 Nad czym Pan teraz pracuje?
 Będą dogrywał monologi do drugiej części filmu o słynnym "Radosławie", która będzie opowiadała o czasie powojennym jego życia. Jan Mazurkiewicz był w więzieniu, tworzył pomnik, pomagał po wojnie powstańcom. Są rozmowy dotyczące filmu kinowego. Pracuję na planie "Komisarze Aleksa". Życie się toczy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz